Komentarze: 0
Coś ciemnego majaczy mi gdzieś za oknem, jak byłam dzieckiem bałabym się że to straszny potwór w duchu modląc się żeby to było drzewo. Dziś myślę o tym że zbyt mocno doszukuję się symboliki różnych rzeczy w prostych codziennych czynnościach, przedmiotach. Szukam znaków żeby mi potwierdziły czy robię dobrze. I znów złoszczę się na swoją głupotę, na bezsensowne tracenie czasu na nic nie warte przemyślenia. Dość już czasu zmarnowałam na układanie pasjansów i innych wróżb żeby dołożyć sobie do swoich nie spełnionych pragnień pewność że jednak kocha. Uwaga spojler nie kochał , pasjans kłamał . Tak sobie myślę teraz że ja z góry wiedziałam na jak przegranej pozycji byłam i chciałam żeby chociaż jedna osoba powiedziała mi że to się może udać. Tylko później mocniej się dostaje po dupie. Można było tracić czas na pasjansa kiedy chodziło o licealną miłostkę - nie spełnioną - wolnego czasu miałam aż nadto. Ale już dziś kiedy jestem sporo starsza i zastanawiam się na znacznie poważniejszymi rzeczami niż "czy spojrzał na mnie czy na dziewczynę obok" trzeba by zaufać trochę sobie, nie wątpić wiecznie w każde słowo i myśl. Bo to do niczego nie doprowadzi. Na papierze i w mojej głowie wszystko wygląda dobrze, logicznie, ciężką pracą i wyrzeczeniami okraszone ale osiągalne. Wiem że trzeba się narobić żeby coś dostać, zawsze wybierałam tą drogę w istotnych kwestiach. Wolałam zapłacić żeby ktoś mnie czegoś nauczył niż żeby to za mnie zrobił . Do pełni szczęścia brakuje mi tylko pewności siebie bo siedzę gdzieś zagrzebana w tej swojej skorupie i bywa ze poję się chociaż na chwilę wystawić głowę , albo przeraża mnie brzmienie mojego głosu. Czy istnieje jakaś sytuacja w której nie powinno się prosić o pomoc? Czy trzeba się wstydzić ze ma się słabości ? Czy wypada mówić głośno o swoich lekach ? I czemu kiedy ma się problem, największym okazuje się "czy wypada" oraz "wstyd"?